Dlaczego motocykl.

Dlaczego akurat motocyklem?

Wyprawy i podróże kręcily mnie od dzieciństwa to już pisałem ale warto by było wyjaśnić dlaczego właśnie motocyklem. Początkowo, kiedy naczytałem się książek o podróżach marzyło mi się żeglowanie po morzach ale jako że do morza mam daleko a i o okręt nie łatwo, trzeba było pomyśleć o czymś bardziej realnym. Pod koniec szkoły podstawowej zaraziłem się od sąsiadów fascynacją do jednośladów. Motoryzacja ogólnie mnie pociągała ale jednak motocykl to była dla mnie pewnego rodzaju wolność. Możliwość podróżowania po drogach i bezdrożach, wjechania wszędzie nawet tam gdzie samochód się nie zmieści.
 Najpierw był komarek, potem MZka rocznik 1966. Potem koniec szkoły średniej i na chwile motocykle poszły na bok.
 Zaraz po ukończeniu szkoły fascynacja motocyklem wróciła. Postanowiłem kupić prawdziwy motocykl ale wtedy z niewielkimi zasobami pieniężnymi nie kupowalo się motocykla takiego jaki się chciało a taki jaki się trafił. Trafił mi się akurat potężny jak na początek, Suzuki GSX1100 z 1980 roku. Piękny motocykl i do tej pory wspominam go bardzo miło. Jednak to nie było to. Wielki i ciężki był królem asfaltu i to raczej tylko długich prostych.
 Były pierwsze zloty i krótkie podróze, własnie wtedy pojawiły się marzenia o większych. Nigdy nie zapomnę jak zimą leżałem nad wielką papierową mapą Europy i marzyłem o wyprawie do Grecji. W tle leciała piosenka Beautiful World - In existece. Gdzieś głęboko w głowie rodziła się myśl o wyprawie do Afryki ale było to tak nierealne że nie śmiałem nawet o tym marzyć.
 Potem była Honda VFR 750 87r. i też z przypadku. Tym motocyklem zaliczyłem swoją pierwszą "wielką" wyprawę na Słowację. Ponad 800 km w jedną stronę to już było dla mnie naprawdę coś. Niestety musiałem sprzedać motocykl na rzecz studiów ale jak tylko się odkułem kupiłem następny motocykl. Tym rezem z wyboru. Była to Honda XL600R, nieduże, jednocylinrowe i bardzo poręczne enduro czyli motocykl do jazdy wszędzie. Nareszcie czułem że jestem blisko tego czego potrzebuję ale to jeszcze nie to. Motocykl słabo radził sobie w trasie, szczególnie zapakowany, z pasażerem no i był poprostu stary.
 Przypadkiem trafił w moje ręce inny motocykl Suzuki Intruder 700. Tak, Intruder to chopper czyli błyszczące cacko pełne chromów. Jak taki motocykl ma się do przygody? Otóż miał się i to bardzo! Kupiłem go za namową jeszcze wtedy mojej narzeczonej ale dzięki niemu poznalem smak wypraw z namiotem, pod gwiazdami i zawsze przy ognisku. Niestety niewielki zbiornik i bardzo małe możliwości na przewożenie bagaży szybko zmusiły mnie do zmiany motocykla.
 Zaczęły się bardzo poważne przemyślenia nad tym czego naprawdę oczekuję od motocykla. Miał radzić sobie na bezdrożach ale też nie odstawać za bardzo na autostradzie. Miał być nie za duży ale z możliwością zabrania sporej ilości bagaży. Wybór padł na Hondę Transalp 650 z 2000r. Uważam że to był idealny wybór i z tym motocyklem przeżyłem jak dotychczas najwspanialsze przygody, tak wspaniałe że nie chcę go sprzedawać choćby z sentymentu. Kiedy tylko wybrałem Transalpa to od razu trafiłem na forum jego użytkowników. Tam zobaczyłem jak jeżdżą po Polsce, po Europie, po świecie. Zobaczyłem że można, że da się i że wcale nie trzeba być bogaczem. Wystarczy mocno marzyć i bardzo chcieć.
Właśnie tak wszystko się zaczęło...

Tak Transalp wyglądał zaraz po zakupie (jesień 2008r)































a tak wyglądał podczas ostatniej największej przygody
(jesień 2012r)



































Po kilku latach z Transalpem zrobiłem krok w stronę trochę lżejszego motocykla.
YAMAHA XT 660R
Zalety? Największa to małe zużycie paliwa. Niższe o nawet dwa litry niż w Hondzie. Na dystansie tysięcy kilometrów oszczędności rosną do dziesiątek litrów i kilku setek PLNów w kieszeni.
Kolejną zaletą jest mniejsza waga. Yamaha zapakowana prowadzi się w terenie jak Transalp bez bagaży.
Wady? W porównaniu do Hondy nie ma za wiele. Stosunkowo niska prędkość przelotowa na autostradzie 120km/h. Jednak dla mnie nie jest to za duża wada.







Po kilku latach na lżejszym dualowym enduro postanowiłem wrócić do ciężkiego, podróżnego motocykla.
Wybór padł na BMW GS 1200 głównie ze względu na wał napędowy i sporą moc.
Chociaż muszę też przyznać, że kupiłem ten motocykl bardzo spontanicznie, przypadkiem i pod wpływem emocji. Trafił się dosyć ładny egzemplarz dosłownie pod nosem.
Zachwycił mnie tym jak lekko i stabilnie prowadzi się w terenie pomimo swojej sporej masy i gabarytów. Zaskoczyło mnie też to, że nogami sięgam do ziemi bardziej niż na XT660R. Nie mogę powiedzieć, że dosięgam swobodnie nogami do ziemi ale dotykam czubkami stóp obu nóg a to już dla mnie dużo.











2 komentarze:

  1. Motocykl ma w sobie to coś, ale nie na każdą pogodę jest, jak dla mnie przynajmniej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też kwestia odpowiedniego przygotowania ale oczywiście długa trasa w zimnym deszczu nie należy do największych przyjemności. Jak to zawsze w życiu, coś za coś :)

      Usuń